WIADOMOŚCI PARAFIALNE

luty 2004 r.




Ave Crux - spes nostra

To starochrześcijańskie zawołanie "Witaj Krzyżu - nadziejo nasza" przypominamy na progu Wielkiego Postu. Cierpienie a często śmierć zaglądająca do naszych domów, tragedie rozgrywające się wokół nas, czy te o których dowiadujemy się z TV czy prasy - każą szukać świateł, promieni nadziei. Wczytajmy się w refleksję o. Bogdana Dubieńczuka zamieszczoną na łamach czasopisma "Do Domu Ojca".

Widziałem kiedyś reprodukcję obrazu, bardzo starego, który przedstawiał taką scenę. Oto na ciemnym, niemal czarnym tle widać wędrujący pochód, wręcz potępieńczy. Pochód szkieletów dzieci i dorosłych. Im bliżej środka obrazu tym bardziej owe szkielety "wypełniają się" ciałami tak, że w środku obrazu są to już postacie "pełne". Każdy szkielet i następnie każda z postaci niesie krzyż, ale "odpowiedni rozmiarem" do postaci.

Dzieci niosą krzyże małe, dorośli duże. Natomiast nieco dalej przed tym upiornym pochodem idzie Pan Jezus, ale wyprostowany i niesie krzyż. Idzie On w stronę widocznego przed Nim światła, które powoduje, że za Panem Jezusem powstaje cień krzyża. Interesujące jest to, że postacie, które dosięga cień idą podobnie jak Jezus wyprostowane i twarze ich są "jakby" Pogodne. Natomiast ci poza "zasięgiem" cienia, ci idący w ciemności, idący bezwładnie, są pochyleni i o ile widać ich twarze, to są to twarze smutne i pełne rozpaczy.

Kim są bohaterowie tego obrazu? Sądzę, że po prostu nami. Przecież jedni z nas, bez względu na spotykające nas doświadczenia lub ze względu na nie - popadają w jeszcze większy pesymizm. Może dlatego, że doświadczają życia i śmierci bez Boga.

W ten sposób powiększają tłum idący z ciemności w jeszcze większą ciemność... Jak radzimy sobie z naszymi krzyżami? Czy dźwigając je mamy w Bogu nadzieję? Przysłowie ludowe mówi, że "umarli otwierają oczy żywym". Czy nam np. widok trumny otwiera oczy na rzeczywistość, której na imię wieczność?

Czy może tylko do wiązki doświadczeń i smutków jakie mamy, dodajemy jaszcze jedno przeżycie, nie myśląc nawet może o modlitwie błagalnej do Boga o spokój tej duszy?

Krzyż śmierci boli, ale może lepiej nie chwiać się pod nim, jak ci w ciemności tego obrazu ale ruszyć za Jezusem, który także niesie krzyż, by razem z Nim znaleźć się w świetle, a choćby tylko w poświacie Nadziei!?

Jak zachowują się ci, których dotknął tylko cień Jego krzyża? Odzyskują nadzieje w trudnej chwili, bo prostują się i idą za Jezusem. Idą dalej z krzyżem, ale już pewniej, nawet raźniej.

Na co czekasz? Same łzy, bez nadziei w Bogu, niczego tu nie zmienią. Pogłębią tylko rozpacz. I Pan Jezus płakał nad grobem Łazarza, ale jak nam wiadomo z Ewangelii bardzo krótko, bo zaraz potem "wyprostował się i modlił do Ojca w niebie"!

Czy Jezus z obrazu ogląda się do tyłu? Czy może "wybiera" sobie jednych, a zostawia drugich?

Do każdej sytuacji życiowej odnoszą się Jego słowa: "Jeśli chcesz..." Jeśli chcesz, to nawet On cię nie zatrzyma, gdy będziesz tonął w beznadziei bez Niego. On tymczasem idzie przez wieki wciąż naprzód i z krzyżem i w Światłość...

Wchodząc w Nią i z Nim - zmartwychwstaniemy. Nie jesteś tu sam. Obok inni cierpią także z powodu czyjeś śmierci... ale też niejeden pyta kapłana przed mszą św. pogrzebową, czy będzie okazja do spowiedzi św. bo chce w czasie Mszy św. pogrzebowej przyjąć Komunię św. i ofiarować ją za zmarłego o pokój wieczny dla niego. Zatem są tacy, a nawet jest ich wielu, którzy smucąc się, są zarazem pełni nadziei...

Idźmy zatem - ale w duchu wiary - z naszymi krzyżami, także tymi przytłaczającymi z powodu śmierci bliskich, za Jezusem niosącym swój krzyż. Przecież każdy z nas, kto znajdzie się choćby w Jego cieniu, dojdzie z Nim i za Nim, gdy się już "wszystko wykona", do Światła, czyli do Nieba. Jeżeli bowiem w naszym życiu zgodzimy się na ukrzyżowanie razem z Nim, to On Sam "nas wesprze, ocali"...




Rozmiar: 4996 bajtów

O sercu kapłana,


czyli Ksiądz Stanisław Zymuła TChr

(1930-2004)

W niedzielę 8 lutego 2004 roku, gdy Chrystus wzywał nas w Ewangelii: duc in altum – wypłyń na głębię, przyszło nam prowadzić niecodzienną medytację nad Słowem Bożym i własnym życiem, w kontekście nieoczekiwanej śmierci śp. księdza Stanisława Zymuły.

Jeszcze w uszach brzmiał dźwięk Jego ciężkich, miarowych kroków, jeszcze w pamięci świeżo tkwiła codzienna wyprawa na kolędę, gdy przyszło nagle pożegnać księdza Stasia. Odszedł po krótkiej chorobie, wieczorem, 5 lutego 2004, w pierwszy czwartek miesiąca, gdy dziękowaliśmy Bogu za Kapłaństwo i Eucharystię.

Poszukując poetyckiego słowa – klucza, ułatwiającego zrozumienie i ujęcie życia księdza Stanisława, wróciłem do wiersza księdza Jana Twardowskiego O sercu kapłana:

Najpierw zielone malutkie
tyle się wciąż spodziewa
potem miłuje i krwawi
wreszcie samotnie dojrzewa
i olbrzymieje cichutkie
i Boga innym otwiera
aż znowu – w sobie malutkie
we Mszy dziękczynnej umiera

Taka była ziemska droga księdza Stanisława Zymuły, chrystusowca. Przyszedł na świat 20 sierpnia 1930 w Łękawicy koło Tarnowa, w wielodzietnej rodzinie, jako jeden spośród dwanaściorga rodzeństwa (Jego brat także jest księdzem, redemptorystą). Czas Jego dorastania przypadł na lata II Wojny Światowej i powojennej odbudowy Polski, gdy nadzieja dawała moc do przeżycia kolejnych dni. Powołanie do kapłaństwa rozpoznał chyba w czasie wojskowej służby, gdy jak mówił, doszedł do wniosku, że nie chce zabijać, że chce dawać życie. W roku 1958 rozpoczął studia filozoficzno-teologiczne w seminarium krakowskim. Przerwał je jednak po dwóch latach, wstępując do Towarzystwa Chrystusowego dla Polonii Zagranicznej (Societas Christi pro Emigrantibus Polonis – stąd skrót po nazwisku SChr lub od nazwy polskiej TChr), gdzie po odbyciu nowicjatu 8 września 1961 złożył pierwsze śluby zakonne. Następnie kontynuował studia teologiczne, by 5 czerwca 1965 przyjąć święcenia kapłańskie w Katedrze Poznańskiej z rąk arcybiskupa Antoniego Baraniaka.

Jako Neoprezbiter, z sercem co zielone malutkie / tyle się wciąż spodziewa, posłany został do pracy na niełatwych duszpastersko terenach, cierpiącej na brak kapłanów Administracji Apostolskiej Ziem Odzyskanych (względy polityczne nie pozwalały na założenie normalnych diecezji na tych ziemiach). Służył tam na czterech wikariatach (m.in. w Pyrzycach i Stargardzie Szczecińskim). W latach 70-tych spełniło się zakonne zawołanie księdza Stanisława: Wszystko dla Boga i Polonii zagranicznej, gdy posłany został do pracy wśród polskich robotników pracujących na terenie NRD. Pionierskie warunki pracy duszpasterskiej ( w programowo ateistycznym państwie) były czasem, gdy serce kapłana miłuje i krwawi.

Po powrocie do Kraju ksiądz Stanisław Zymuła otrzymał zadanie prowadzenia budowy Domu Generalnego i Seminarium Duchownego na poznańskim Ostrowie Tumskim, potem Domu Nowicjackiego w Mórkowie, a na końcu Domu w Puszczykowie. To był czas, gdy serce kapłana samotnie dojrzewa. Jednocześnie, prowadząc prace budowlane, organizując materiały na budowę, pracując samemu fizycznie, myślał o doktoracie. Często zachęcał mnie i dopingował do pisania, podając siebie jako przykład człowieka, który nie miał warunków na sfinalizowanie zamierzeń. Budowy kolejnych zakonnych domów doprowadziły księdza Stanisława na probostwo w Potulicach, w miejscu, gdzie Towarzystwo Chrystusowe brało przed laty swe początki. Tam też objął duszpasterską opieką więźniów Zakładu Karnego, to był czas, gdy serce kapłana olbrzymieje cichutkie i Boga innym otwiera.

Poznaliśmy się w roku 2001, gdy zamieszkał w Puszczykowie, na emeryturze. Ale co to była za emerytura? Ksiądz Stanisław włączył się natychmiast w duszpasterstwo mosińskiej parafii, przyjmując obowiązki kapelana Szpitala w Ludwikowie. Wiernie i z zaangażowaniem organizował duszpasterstwo w nowej kaplicy, odwiedzał chorych, spieszył na każde wezwanie. W parafii dał się poznać jako wytrwały spowiednik. Gdy w niedzielne poranki wstawałem nieco spóźniony wiedziałem, że do konfesjonału nie muszę się spieszyć, bo ksiądz Stasiu dyżuruje, często już na 40 minut przed rozpoczęciem pierwszej Mszy świętej. Niezwykle żywotny, zawsze pogodny i uśmiechnięty, bezkonfliktowy, uczynny. Nikt, kto nie znał metryki księdza Stanisława, nie przypuszczał nawet, że ma już ponad 70 lat. Nie było dla niego rzeczy trudnych, a na każdą prośbę odpowiadał niezmiennie: nie ma sprawy.

W ostatnim roku chorował. Na każdorazowe pytanie o samopoczucie odpowiadał z uśmiechem na twarzy, że wszystko dobrze; skrywał swoje cierpienie, nawet po zabiegach operacyjnych. Gdy martwiliśmy się o stan Jego zdrowia, ksiądz Stasiu obracał całą sprawę w żart. Pomimo wieloletniego doświadczenia przywoził ze sobą co niedziela notes, a w nim zanotowaną starannie przygotowaną homilię. Z jakim zaangażowaniem je głosił zaświadczyć mogą przede wszystkim mieszkańcy, chory i personel Szpitala z Ludwikowa, a także uczestnicy Mszy św. o godzinie 7:30, którą często odprawiał.

Nawet nie spostrzegliśmy, ze wśród nas Jego serce dojrzało do wieczności. Kiedy zebraliśmy się w świątyni, by w Mszy św. żałobnej polecać Miłosierdziu Bożemu duszę księdza Stanisława, dziękowaliśmy Bogu, ze nam dał Księdza Stasia, którego serce w sobie malutkie / we Mszy dziękczynnej umiera. Towarzystwo Chrystusowe pożegnało Go w poniedziałek, 9 lutego w Puszczykowie, w czasie Mszy św. żałobnej koncelebrowanej przez kilkudziesięciu kapłanów pod przewodnictwem Wikariusza Generalnego. A potem powrócił w rodzinne strony. Złożony został obok Rodziców na cmentarzu w Łękawicy.

Niech odpoczywa w pokoju! Requiescat in pace!

Ks. Krzysztof Różański




Odszedł Pasterz nasz

Tak bardzo bliski się stałeś
mosińskiemu Kościołowi.
Twa postać, uśmiech, pogodne spojrzenie
I nagle... Nagle zniknąłeś z mych oczu.
Puste miejsce przy ołtarzu, ambonie, konfesjonale

Nie słyszę już więcej Twych pięknych homilii,
Nie będę uczestniczył w Mszach św.
rozpoczynających się słowami psalmu na wejście
i kończonych antyfoną po komunii.
To Bóg Ojciec rozkazał Tobie odpocząć od prac,
a przenieść się do krainy życia wiecznego.

Kładę na Twym grobie kochany księże Stasiu
kwiatek wdzięczności za Twoje serce
i zapalam znicz pamięci o tym co przekazałeś.

Ślę prośbo do Boga w niebie:
DOBRY JEZU A NASZ PANIE
– DAJ MU WIECZNE SPOCZYWANIE

Michał Soter




„Śpieszmy się kochać ludzi,
tak szybko odchodzą ...”
(ks. Jan Twardowski)

Nasze spotkanie z Ks. Stanisławem Zymułą ...

Dnia 20.08.1930 roku przyszedł na świat, niedaleko Tarnowa, malutki człowiek, dla którego od chwili poczęcia Bóg miał dalekosiężne plany. Młodość Ks. Stasia nie była łatwa, ponieważ przypadała na lata wojenne i lata komunizmu. Jednak pomimo tych cierni kwiat miłości do Boga rozwijał się. W czerwcu 1965 roku powiedział Bogu „TAK” i przyjął święcenia kapłańskie. W odpowiedzi na pytanie: „Dlaczego Ksiądz się nie ożenił?”, żartował często mówiąc, że żadna kobieta nie chciała mu się oświadczyć. My jednak wiemy, iż Ks. Stasiu wybrał drogę kroczenia za Chrystusem i ofiarowania Mu się do końca. Ks. Stasiu odważnie kroczył ścieżkami życia. Jego lata młodości nie były takie zwyczajne, ponieważ On był KOMANDOSEM! Nie mogliśmy w to uwierzyć i poprosiliśmy o dowód. Ks. Stasiu poważnie podszedł do zadania i przyniósł zdjęcia w mundurze wojskowym. Po tak ciekawej służbie pozostał Mu silny i serdeczny uścisk dłoni, którego nigdy nie zapomnimy. Pomimo wieku i choroby Księdza Stasia nie opuszczał dobry humor. Swojemu „aniołkowi” nakazywał zapinać guziki przy sutannie. Podczas festynu zorganizowanego przez Stowarzyszenie Pomocy Potrzebującym im. św. Antoniego Ks. Stasiu w loterii fantowej wygrał bardzo atrakcyjne nagrody (zabawki), a „aniołek” pomagał Mu je wybierać.

Gdy słyszeliśmy piski opon to wiedzieliśmy, że Ks. Stasiu nadjeżdża swoim zielonym samochodem. W sobotnie wieczory po Mszy św. Ks. Stasiu często towarzyszył nam podczas modlitwy przy figurze Matki Bożej z Fatimy. Widywaliśmy Go także, gdy wracał z „kolędy”. Opowiadał nam o niej i twierdził, że nie lubi tego określenia, bo dla Niego to wizyta duszpasterska, w której nie chodzi tylko o wejście i wyjście. W czasie rozmów z Ks. Stasiem pytał nas, czy jesteśmy grzeczni. My odpowiadaliśmy „Tak”, a On wtedy: „Nie bądźcie grzeczni, ale DOBRZY, bo grzeczni mogą być nawet chuliganie. Wy bądźcie dobrzy!”

DOBRYCH LUDZI SIĘ NIE ZAPOMINA!
Księże Stasiu dziękujemy Ci za: Twą obecność, słowa dodające otuchy, uśmiech który nigdy nie gasnął, mocny uścisk dłoni, pisk opon, guziki przy sutannie i za ten ostatni opłatek wigilijny przed Pasterką.

Bardzo nam Ciebie brakuje, ale teraz na pewno już wiemy, że mamy coraz lepiej żyć, aby spotkać się z Tobą w Niebie!

D Z I Ę K U J E M Y ! ! !

KSM




MIĘDZY CZŁOWIEKIEM A BOGIEM - SZCZEROŚĆ WOBEC SPOWIEDNIKA.

Kiedy idziemy wyznać nasze grzechy, starajmy się być szczerzy w stosunku do naszego spowiednika. Jeśli robimy rachunek sumienia w rozumieniu dziesięciu przykazań zauważamy wtedy, że powinniśmy zanurzyć w krwi Chrystusa wszystkie nasze postępki, które już uszły z naszej pamięci, ponieważ nigdy nie zrobiliśmy szczerego rachunku sumienia. Spowiedź przed pójściem do niej wydaje się ciężka, lecz nieco później, w trakcie wyznawania naszych win czujemy, że stajemy się coraz lżejsi, jakby uwolnieni. Spowiednik, nawet gdyby nasze grzechy były najcięższe, nie powinien nigdy się dziwić. Ma za zadanie zachęcić nas, przestrzec, udzielić rady, natomiast nigdy nie powinien nas upokarzać, ani grozić. Przypomnijmy sobie, w jaki sposób Jezus potraktował cudzołożnicę Marię Magdalenę. Chodząc na naukę religii jako chłopiec, słyszałem od księdza taki przykład: Pewien człowiek wyznał swoje ciężkie grzechy, a spowiednik mu groził: Twoje grzechy są zbyt ciężkie! Nie mogę cię rozgrzeszyć! W tym momencie rozległ się głos. Był to głos Jezusa ukrzyżowanego, który za jego plecami głośno przemówił: „Ach tak, nie chcesz go rozgrzeszyć, ponieważ ty nie umarłeś za niego, ale Ja umarłem.” W hagiografii św. Jana Bosko możemy wyczytać, że jako dziecko, bawiąc się w domu pod nieobecność mamy, potłukł duży dzban z oliwą. Zasmucony tym, zerwał w lesie witkę. Po powrocie mamy, podał rózgę mówiąc: Mamo zbij mnie, potłukłem dzban z oliwą. Mama podziwiając jego szczerość, przytuliła go do siebie. My także otrzymujemy uścisk Jezusa, kiedy składamy u Jego krzyża szczere wyznanie naszych win. Bądźmy ostrożni! Szatan wykorzystuje każdy nasz upadek, aby sprowadzić nas na ścieżkę grzechu, w stan przygnębienia i nienawiści do samych siebie. Może zdarzyć się to tym osobom, które myślą, że osiągnęły taką doskonałość, że nie można im już niczego zarzucić. Przekonajmy się, że powinniśmy żyć w łasce Boga. Kto żyje w grzechu, nie może oczekiwać żadnego uzdrowienia. Grzech jest śmiercią i nie możemy nawet marzyć, że zaznamy wewnętrznego spokoju, radości, szczęścia, miłości do siebie i do innych, gdy śmierć jest w nas samych. Można założyć maskę, aby wydawać się na zewnątrz wesołym i szczęśliwym, ale wewnątrz nas pozostaje bojaźliwa pustka, która może doprowadzić nawet do poważnej choroby. Osoby obawiające się gniewu Boga, kiedy popełnią grzech, którego nienawidzą, myślą że konstrukcja ich życia duchowego, budowana z takim trudem i dobrą wolą, legła nagle w gruzach. Czują się zagubione. Są przekonane, że Bóg jest tak na nie zagniewany, że nie będzie chciał już im przebaczyć. Powinniśmy wierzyć, że także po naszym upadku, nawet najcięższym, Jezus nie cofnie swojej miłości do nas. Pójdźmy powiedzieć Mu w zaufaniu: „Panie Jezu, czego oczekiwałeś ode mnie? Ja taki jestem. Nie jestem święty. Jestem niepoprawnym hultajem. Ale proszę Cię, nie rezygnuj nigdy ze mnie.” I wtedy kiedy to nastąpi, rozpoczniemy na nowo naszą ziemską wędrówkę z uczuciem, że On się do nas uśmiecha, że nas obejmuje, nie tylko przebaczając nam, ale także zapominając o naszym grzechu. Do spowiedzi powinniśmy chodzić często, pamiętając że jest ona nie tylko sakramentem, który daje życie i nie tylko uzdrawia nas z grzechów o charakterze duchowym, także jeżeli one nie są ciężkie, ale również uwalnia nas od pewnych opresji psychologicznych. Nikt nie może powiedzieć: „Nie zgrzeszyłem.” Wszyscy grzeszymy i wszyscy mamy potrzebę Miłosierdzia Bożego. Kiedy prowadzimy samochód, podczas jazdy zbiera się na nim kurz, chociaż na drogach położony jest asfalt. Grzechy nazwane powszednimi, to znaczy nie ciężkie nie odbierają nam oczywiście łaski, ale codzienne ich pomnażanie może być przyczyną naszego śmiertelnego upadku. Jak pocieszające i uwalniające jest dla nas słowo księdza, który mówi: „Ja odpuszczam tobie grzechy, idź w pokoju.” A sam Jezus, w osobie kapłana za¬pewnia: „Zamknąłem przed tobą drzwi do piekła i otworzyłem ci te do nieba.”

Stanisław Lemke




„Jak święty Franciszek wędrując z bratem Leonem
tłumaczył mu, co to jest radość doskonała”

Święty Franciszek z Asyżu „zdobył serce świata” jak wyraził się o nim O Antoni Lineweber. Ideały przez niego głoszone są ciągle aktualne, a niektóre z nich nabrały nowej świeżości zaś zapotrzebowanie na nie we współczesnym świecie ciągle rośnie.

Święty Franciszek pochodził z bogatej rodziny kupieckiej i początkowo prowadził dostatnie życie. Pewnego dnia postanowił jednak rozdać swój majątek biednym i rozpoczął długotrwały post i modlitwę. Wraz z grupą podobnie myślących młodych ludzi założył zakon żebraczy. Umiłowana Pani Bieda stała się dla Franciszka najkrótszą drogą do serc wielu ubogich i pozbawionych miłości.

Modlitwa, pokora, identyfikowanie się z najuboższymi pozwoliły odkryć świętemu czym jest radość... doskonała.

„Kiedy staniemy u Panny Maryi Anielskiej deszczem zmoczeni, zlodowaciali z zimna, błotem ochlapani i zgnębieni głodem i zapukamy do bramy klasztoru, a odźwierny wyjdzie gniewny i rzeknie: >>Coście za jedni?<< - a my powiemy: <>Kłamiecie, wyście raczej dwaj łotrzykowie, którzy włóczą się świat oszukując, i okradacie biednych z jałmużny, precz stąd<<, i nie otworzy nam, i każe stać na śniegu i deszczu, zziębniętym i głodnym, aż do nocy; wówczas, jeśli takie obelgi i taką srogość, i taką odprawę zniesiemy cierpliwie, bez oburzenia i szemrania, i pomyślimy z pokorą i miłością, że odźwierny ten zna nas dobrze, lecz Bóg przeciw nam mówić mu każe, o bracie Leonie, zapisz, że to jest radość doskonała. I jeśli dalej pukać będziemy, a on wyjdzie wzburzony i jak nicponiów natrętnych wypędzi nas lżąc i policzkując powie; <

Czym jest zatem radość dla św. Franciszka? To nic innego jak odrzucenie zaszczytów i pochwał doczesnego świata, miłość, pokora, współczucie, a przede wszystkim nieustanne przezwyciężanie samego siebie wyrzeczenie się wartości, które w jakikolwiek sposób zamykają drogę do Boga. Franciszek poczytywał umiejętność pokonywania samego siebie, swoich słabości za dar i łaskę Ducha świętego i dlatego zwycięstwo nad samym sobą nazwał radością doskonałą.

Czy tego rodzaju radość może być udziałem człowieka naszych czasów?. Wiek XX pełen wojen i kataklizmów odebrał nam radość. Nasz wiek, a właściwie przełom wieków, jest smutny . Człowiek cieszy się zaszczytami, bogactwem, pochwałami, tym wszystkim, co go w oczach ludzi na chwilę i w sposób ulotny wywyższa, podczas gdy wszystko, „co mogłoby go pogłębić i zbliżyć do transcendencji, wzbudza w nim paniczny lęk, jakby wstępowanie we własne wnętrze było uszczupleniem posiadanej własności i narażeniem osobistej egzystencji na utratę zdobytych dóbr materialnych. Radość przeżywana przez człowieka ery konsumpcyjnej jest radością egoistyczną, samotną, odosabniającą go od otoczenia, do którego nie ma zaufania i z którym nie chce się dzielić swoim radosnym wzruszeniem, albowiem usiłuje je zachować wyłącznie dla siebie. Radość stała się osobistą własnością homo faber i jest jeszcze jednym kształtem jego egoistycznego instynktu posiadania.”

Prawdziwa radość nie znosi odosobnienia, pragnie zaś współobcowania i współradowania, pragnie łączyć, emanować ciepłem, które promieniuje, ogrzewa i podnosi na duchu.

Wiedza człowieka współczesnego o radości doskonałej jest dziś bardzo skąpa, znikoma. Przyczyniły się do tego wojny, polityczne, społeczne, ekonomiczne, moralne wstrząsy, które sprawiły, że współczesny człowiek jest smutny, okaleczony i taka też jest jego radość..

Wiesława Szubarga




GALERIA ŚWIĘTYCH NA ODCISKACH PIECZĘCI PARAFIALNYCH. (odc. 15)

Trwamy w okresie Wielkiego Postu. Liturgia Słowa przekazuje nam tematykę pokuty, chrztu i przygotowuje nas na przeżywanie męki Chrystusa. Uczestniczymy w nabożeństwach Drogi Krzyżowej i Gorzkich Żalów. Jesteśmy zachęcani, by pielgrzymować do miejsc, w których ujrzymy pasyjne misterium. We wnętrzu kościoła mosińskiego umieszczona jest rzeźba ilustrująca perykopę z Ewangelii św. Jana o ostatnich chwilach Zbawiciela i słowach wypowiedzianych do Matki Bolesnej i umiłowanego ucznia św. Jana: „Oto syn twój! Oto matka twoja!” Przypomniało mi to miejscowości Pakość, Mogilno i Bardo Śl., do których kiedyś prowadziłem pielgrzymki. Przypadającą 19 marca uroczystość św. Józefa wspomnę wizytą w salezjańskim kościele w Przemyślu.

Rozmiar: 14586 bajtów

PAKOŚĆ: Wzorując się Kalwarią Zebrzydowską na terenie Pakości wytyczono w 1628 roku trasę Drogi Krzyżowej z 25 kaplicami, wznoszonymi w XVII wieku i później. Po prawej stronie szosy w kierunku Żnina, na wzgórzu wznosi się od 1661 roku kościół p.w. Pana Jezusa Ukrzyżowanego i M. B. Bolesnej, konsekrowany w 1691 r. Parafię erygowano w 1975 roku. Możemy tam modlić się z Ojcami Franciszkanami, którzy sprawują opiekę duszpasterską.

PRZEMYŚL: W dzielnicy Zasanie, w latach 1909 –12 Księża Salezjanie wznoszą zakład - oratorium dla młodzieży i rozpoczynają budowę neogotyckiego kościoła p.w. św. Józefa, konsekrowanego w 1927 r. W 1916 roku została otwarta Szkoła Organistowska kierowana przez ks. Antoniego Hlonda (Chlondowskiego). Po drugiej wojnie światowej do roku 1949 w budynku zakładu istnieje sierociniec, a następnie wznawia działalność Szkoła Organistowska, zamknięta w roku 1963 z „przyczyn politycznych”.

MOGILNO: Nad Jez. Mogileńskim w Mogilnie, przy opactwie benedyktynów wybudowano w 2 połowie XI wieku trzynawowy kamienny kościół p.w. św. Jana Apostoła. Na przestrzeni dziejów był kilkakrotnie przebudowywany. Pod chórem ujrzymy malowidła z 1814 roku przedstawiające dzieje klasztoru. W 1914 r. kościół konsekrowano. Oprócz zabytkowego wnętrza, warto zobaczyć podziemne krypty i kaplice: M.B. Bolesnej i Serca Jezusowego. Umieszczono tam wystawę z prowadzonych prac wykopaliskowych w latach 1979 - 1980.

BARDO ŚLĄSKIE: 232 kilometry to odległość kolejowa, dzieląca Mosinę i Bardo Śląskie. Przepływa tam Nysa Kłodzka. W 1096 roku Bardo było grodem kasztelańskim. Obecny kościół p.w. Nawiedzenia NMP pochodzi z XVII w. Około 1400 roku miała objawić się tam Matka Boża Płacząca. Sanktuarium w Bardzie nawiedzają liczne pielgrzymki. Od 1900 roku wiernymi opiekują się Ojcowie Redemptoryści. Idąc szlakiem turystycznym prowadzącym na szczyty Łaszczowej i Ostrej Góry, podążamy przez Górę Kalwarię (583 m n.p.m.). Na jej zboczach, między stacjami Drogi Krzyżowej zostały postawione kapliczki.

Janusz Walczak




„Niewiastę dzielną któż znajdzie?
Jej wartość przewyższa perły”
(Przysł 31, 10)

Kilka słów o kobietach

Przez wiele stuleci kobieta stała się jednym z kluczowych tematów literatury i sztuki. Niezrozumienie i wzajemna fascynacja, sprawiły, że to co kobiece stało się natchnieniem dla poetów, inspirowały malarzy. Tajemniczy uśmiech Mony Lisy czy rudowłose piękności Rubensa podziwiane są do dziś. Również na kartach Biblii poruszany jest odwieczny problem stosunków pomiędzy kobietą a mężczyzną.

Księgi Starego Testamentu skupiają w sobie doświadczenie wielu stuleci. Biblia wyrosła w kręgu kultury patriarchalnej. Nic, więc dziwnego, że pierwiastek męski przeważa nad tym, co żeńskie. Z drugiej strony należy zauważyć, że wiele tekstów biblijnych chwali kobiety za odwagę, ofiarność, poświęcenie i szlachetność. Autorzy biblijni chwalą kobietę i wysoko cenią jej wkład w wychowanie potomstwa zgodnie z tradycjami religijnymi. Jakże pouczające i zarazem zrozumiałe dla wszystkich są, np. słowa Księgi Przysłów dotyczące harmonii życia małżeńskiego i rodzinnego:

„Lepsza kromka suchego chleba i przy tym spokój,
niż dom pełen mięsa a przy tym kłótnia” (Przysł 17,1)

Przez stulecia kobiety dokonywały wielkich czynów, rządziły królestwami, dokonywały przełomowych odkryć naukowych. Większość kobiet prowadzi spokojne życie matek i żon. Codzienne zmaganie się z szarą rzeczywistością wymaga od nich wielu poświęceń i wyrzeczeń. Normalne życie nie jest tak kolorowe, jak te przedstawiane w telewizyjnych reklamach. Zbliża się Dzień Kobiet, prasa, telewizja czy radio pełne będą problematyki kobiecej. Myślę, że ten dzień będzie dobrym momentem by podziękować naszym mamom i żonom za pomoc w pokonywaniu codziennych trudności.

Joanna Stiller




SPRAWY MAŁEGO CHRZEŚCIJANINA

ŚWIĘTO PRZEBACZENIA

Wielki Post jest czasem, w którym towarzyszymy cierpiącemu Panu Jezusowi. Słuchamy słów Zbawiciela, przyglądamy się jak walczy ze złem i umiera, aby dać nam siłę do czynienia dobra.

Chrześcijanie w tym szczególnym okresie NAWRACAJĄ się, czyli na nowo wracają na drogę miłości, zgody, przebaczenia. WYBÓR SŁUSZNY!!! tak postępując stajemy się podobni do JEZUSA.

„ Ach żałuję za me złości
jedynie dla Twej miłości.
Bądź miłościw mnie grzesznemu
dla Ciebie odpuszczam bliźniemu”.

„Boże choć Cię nie pojmuję
jednak nad wszystko miłuję,
nad wszystko co jest stworzone
boś Ty dobro nieskończone”.

Pięć warunków DOBREJ SPOWIEDZI

Zadanie: Wytnij wszystkie prostokąty i odpowiednio uporządkuj. Swoją pracę wklej do zeszytu od religii i daj Katechecie do sprawdzenia. Powodzenia!!!




KIERUNKI DZIAŁANIA AKCJI KATOLICKIEJ W POLSCE (c.d. z gazety styczniowej)

ODNOWA MORALNA SPOŁECZEŃSTWA

TROSKA O SZERZENIE MIŁOSIERDZIA CHRZEŚCIJAŃSKIEGO

ZAANGAŻOWANIE W ŻYCIE SPOŁECZNE I POLITYCZNE

PODJĘCIE DZIAŁAŃ W SFERZE KULTURY

POZYSKANIE ŚRODKÓW MASOWEGO PRZEKAZU DLA DZIEŁA EWANGELIZACJI.